Jak poznałaś Kamila?
Z Kamilem spotkaliśmy się na imprezie, ciemną, zimową nocą. W styczniu 2007 roku.
I przez 10 lata robiliście ten film?
Nie. Spotkaliśmy się. Kumplowaliśmy się. Potem nasze drogi się rozeszły. Chociaż sam pomysł, żeby tę historię opowiedzieć, faktycznie pojawił się wtedy.
A jakbyś to miała ująć w etapy?
Kamil przez całe swoje dorosłe życie podejmował próby skontaktowania się z tatą. Pisał do niego, jeździł do Londynu. Film okazał się dopiero trzecią, finalną próbą dotarcia do niego. Wszystko to odbywało się oczywiście na przestrzeni czasu. Raz na jakiś czas ten entuzjazm opadał, co jest normalne, kiedy odbijamy się od ściany. Ale w momencie, kiedy znów się spotkaliśmy po kilku latach, pomysł opowiedzenia o tym znów odżył.
Jaki był punkt wyjścia, kiedy myślałaś już o projekcie?
Na samym początku było pytanie o tożsamość. Kamil jest Polakiem, ale w połowie Irakijczykiem. Jednak bez dostępu do tej części swoich korzeni. Dlatego tak to drąży, aby uświadomić sobie, kim jest. Taki był też początek myślenia o tym filmie.
Kamil o sobie myśli, że jest..?
Jest spora różnica w sposobie myślenia o sobie, kiedy od początku wiemy, kto jest naszym rodzicem, albo dowiadujemy się o tym dopiero w pewnym momencie swojego życia. O tym, kto jest jego ojcem dowiedział się w wieku ośmiu lat. Jak i to, że jego tata jest z innego świata. Kamil żył z tą wiedzą, ale ona go nie naznaczała. Dopiero, jak polskie wojska pojechały do Iraku, coś się zmieniło. Zginął wówczas pierwszy polski żołnierz, co mocno uderzyło w Kamila. Wtedy zderzyły się ze sobą dwa światy, które jednocześnie były w nim samym. Ale tak, on uważa się absolutnie za Polaka. Został tutaj wychowany. Nie zna arabskiego. Nigdy wcześniej nie miał kontaktu z tamtym światem.
Co komu bardziej pomogło, Kamil filmowi czy odwrotnie..?
To była transakcja wiązana. Mnie ta historia zafascynowała, ponieważ u jej źródła leżała kwestia rozliczenia się z rodzicami. Wydaje mi się, że każdy dorosły człowiek w pewnym momencie zadaje sobie pytanie, co ma w sobie złego, a co dobrego? Co może sobie odpuścić, a czego nie, żeby móc pójść dalej. Na tym tle zaintrygowało mnie, co znaczy być odciętym od jednej części swoich korzeni? Być pozbawionym jednego ze swoich rodziców, w tym przypadku ojca. A że się tak złożyło, że ja chciałam opowiedzieć tę historię, a on poznać swojego tatę, to spotkaliśmy się po drodze. W ten sposób pomogliśmy sobie nawzajem.
Tak bez problemów?
Oczywiście, że były spięcia. I to wcale nie sporadycznie. Z jednej strony było tak – to jest moje życie! Z drugiej – to jest mój film! Kiedy jednak padało pytanie, czy samym filmem coś psujemy mu w tym życiu, wtedy następował rozejm.
I tak ten bój toczyliście przez..?
Cztery lata. Minęło siedem lat, kiedy ostatni raz widziałam Kamila. W momencie gdy się znów spotkaliśmy, jak to często bywa, każde w skrócie zreferowało swój aktualny status. Jemu sypało się życie. Rozstawał się z matką swoich córek. Z ojcem jak się nie spotkał, tak się nie spotkał. Ja natomiast chciałam zdawać do Szkoły Wajdy, a cały czas myślałam o tej jego historii. Trzy miesiące to trwało, zanim się on do tego pomysłu przekonał. Z tym projektem aplikowałam w końcu do Szkoły na kurs DOK PRO. Jacek Bławut i Marcel Łoziński doszli do wniosku, że warto dać tej historii szansę i zostałam przyjęta. I tak się to zaczęło. W szkole dostałam super wsparcie, opiekę wybitnych twórców. O niektóre rzeczy musiałam też twardo walczyć, ale to tylko pomogło samemu filmowi, który budził niemało wątpliwości.
Wątpliwości?
Głównie, czy uda się dobrnąć do końca i skończyć film. Przy czym ja osobiście nigdy w to nie wątpiłam, ale wszyscy wokół już tacy pełni optymizmu nie byli. Dla mnie tymczasem nie było innej opcji. Chociaż prawdopodobieństwo realizacji założeń przez nas postawionych było bardzo, bardzo małe. Oczywiście pojawiły się problemy z finansowaniem. Ale ostatecznie udało się złożyć wniosek do PISFu, od którego dostaliśmy 100 tys.
Czyli jakbyś miała to zebrać wszystko w całość, to ten okres w Twoim życiu nauczył Cię czego?
Na pewno przekonałam się, że chcę robić filmy. Trzeba tylko bezwarunkowo wierzyć w to, co się robi. Nie poddawać się na żadnym etapie. Wszystkie gorsze chwile są po prostu częścią tej profesji i jest to zupełnie normalne. I rzecz, której nie można nie przeceniać. Poznałam masę niezwykłych ludzi. To niesamowite, ale kiedy wychodzisz do świata, dajesz mu coś od siebie, dostajesz od niego jeszcze więcej.
Wiesz już, gdzie są granice, których się nie przekracza?
Zacytuję mistrza – żeby nie bolało. Myślę, że jakimś kryterium powinna być zasada – czy pozwoliłabym sobie to zrobić? Samemu postawić się w miejscu bohatera i zobaczyć, jak te granice się przesuwają i w którą stronę? Trzeba zawsze uwzględnić, sprawdzić punkt widzenia postaci, a nie cisnąć jedynie swojej wizji. Człowiek ma to do siebie, że czując władzę, bardzo łatwo jej nadużywa. A nie ma co się oszukiwać, że reżyser taką legitymację na planie ma.
Dużo miałaś takich chwil podczas realizacji Arabskiego sekretu, kiedy musiałaś weryfikować swoje „ja” z punktem widzenia bohatera?
To była ekstremalnie trudna realizacja. Mimo przeogromnej sympatii do Kamila wielokrotnie miałam ochotę go udusić. Zresztą on doskonale zdaje sobie z tego sprawę i ostatnio za wszystko mnie mocno przeprasza. My naprawdę bardzo długo zdobywaliśmy do siebie zaufanie. Pamiętam, że kiedy Kamil mocno protestował, buntował się, to ja wtedy faktycznie odpuszczałam. Po czym zadawałam pytanie czy robimy to dalej czy nie? W nim odbywała się potworna walka, dlatego było to takie trudne. I chociaż wcześniej rozmawialiśmy o tym, co chcemy osiągnąć, co opowiedzieć, to i tak potem życie wiele kwestii weryfikowało. A praca na planie, czy po prostu podczas całego procesu powstawania filmu, była niejednokrotnie takim właśnie przeciąganiem liny.
Z czego mogło to wynikać?
Kamil bardzo się pilnował, żeby nie zdradzać swoich emocji. Cały czas pilnował tej swojej maski. Otworzył się dopiero w Jordanii. Zrzucił kompletnie zbroję, która go chroniła przed własnymi słabościami i uczuciami.
Na ile jest to Twój film, a na ile Kamila?
Jest bardzo mój. W każdym detalu i szczególe jest to rzecz przeze mnie przemyślana. To ja ostatecznie zdecydowałam, co się w nim znalazło, a co nie i dlaczego. To, co widzimy na ekranie, to raptem dwa procent zarejestrowanego materiału. Mogę o tym filmie powiedzieć wszystko. Jeśli ktoś mnie postawi w krzyżowym ogniu pytań, stawię temu czoła.
Skoro o tym wspominasz. Finał Twojego filmu nie tylko może, ale wywołuje często sprzeczne emocje. Nie wchodząc w szczegóły niemal samonarzucającym się pytaniem jest, dlaczego to zrobiliście?
Rozmawiałam nawet o tym z Kamilem. I na to pytanie on miał tylko jedną odpowiedź – bo to jest moje… prawo! A moim było to pokazać.
Ale wiedzieliście, czy Ty wiedziałaś, że takie będzie rozwiązanie na końcu?
Nie mieliśmy bladego pojęcia, jak to się wszystko rozegra. Tam wszystko się zmieniało z godziny na godzinę. W samej Jordanii byliśmy tylko siedem dni. Nie mogliśmy zarejestrować koncertu Al Madfai. Po jego występie obiecano nam, że się spotkamy, a potem przez trzy dni nie odbierali od nas telefonów. W przeddzień naszego wylotu udało nam się w końcu spotkać. Można powiedzieć, że żyliśmy wtedy na takiej tykającej bombie.
Wygląda na to, że robiliście Arabski sekret niemal na żywioł...
Absolutnie tak. Stąd też taki duży znak zapytania nad tym filmem, co budziło sceptycyzm wielu osób. Nie było żadnej gwarancji, że uda się zrobić tak, jak planowaliśmy. Właściwie już po zdjęciach kwalifikowaliśmy się tylko do sanatorium. W takim stanie stamtąd wróciliśmy. Codziennie przez osiemnaście godzin nie rozstawaliśmy się z kamerą, bo nie wiadomo było, co się za chwilę wydarzy.
Mimo wszystko Kamil zaskoczył Cię tym, co zrobił?
Tak naprawdę nie wiedziałam, czego się spodziewać. Wiedziałam, do czego dążę. Zależało nam, żeby bohater spotkał się z ojcem. Ale o tym, co się tam wydarzy, nie miałam żadnego pojęcia.
A gdyby jednak ten telefon nie zadzwonił i rzecz potoczyłaby się inaczej?
Nie było takiej opcji. Nie mogło się to nie udać. Po prostu nie!
Czysto teoretycznie, gdyby jednak…
Na pewno zrobiłabym go tak czy inaczej. Wciąż byłby to film opowiadający o wielkiej pustce, jaka otaczała tego bohatera. Arabski sekret wskazuje na bardzo czytelny mechanizm – nie zrobisz kolejnego kroku, dopóki nie zamkniesz starego rozdziału. O tym chciałam tutaj opowiedzieć.
Co się rzuca w oczy, to nie pokazujesz Bliskiego Wschodu, jako miejsca konfliktu…
O czym innym robiłam film…
Zawsze w tle może być kontekst.
To prawda. Jednak osobiście odczuwam wyraźną alergię na wypaczanie rzeczywistości. To, co pokazują media ma często charakter tabloidowy, jest to manipulacja. A mnie to już bardzo denerwuje. Sami terroryści, fundamentaliści w rzeczywistości stanowią jakiś promil islamskiego świata. Jednak tym, co robią, wyrządzają ogromną szkodę wszystkim pozostałym. Tymczasem tam mieszkają normalni, serdeczni, wspaniali ludzie, którzy cierpią przez bandę zbrodniarzy.
Fanatyków na świecie nie brakuje…
To jest w ogóle problem, że religia wywołuje takie fanatyczne zapędy. Dotyczy to zarówno Islamu, ale i Katolicyzm nie jest od tego wolny. Oczywiście dziś już Chrześcijaństwo nie jest wprowadzane za pomocą ognia i miecza. Nie mniej jednak, mimo tzw. świętej wojny, dżihadu, nie możemy stawiać znaku równości między Islamem a terroryzmem. Tym bardziej składam tutaj oficjalne podziękowania dla wszystkich niesamowitych ludzi z Jordanii, którzy nam bardzo wtedy pomagali. Zresztą sama Jordania przyjmuje setki, tysiące uchodźców z Syrii, ale nie tylko. Oni nie mają z tym problemu. Jest tam na przykład tylu Palestyńczyków, że sami Jordańczycy za chwilę będą stanowili mniejszość. A jednak nikt nikomu nie odmawia pomocy, nikt od nikogo się nie odwraca. Tam obok meczetu stoi katolicki kościół i nikomu to nie przeszkadza. Spotkałam się tam z taką serdecznością i chęcią pomocy, jakiej w Polsce mi się rzadko zdarza doświadczyć. Pokazując ten region, jako miejsce skąpane krwią, siedlisko terroryzmu, robi się mu wielką krzywdę.
Cóż, kończąc w ten sposób rozmowę, możemy spuentować ją stwierdzeniem, że zrobiłaś film, który postuluje potrzebę dialogu i porozumienia.
Dokładnie tak.
Dziękuję Ci za rozmowę.